Info

avatar


Mam na imię Tomek vel tomstar opisuję tutaj moje duże, średnie i mniejsze wyjazdy rowerowe. Jeżeli chcesz mi potowarzyszyć zapraszam do lektury i komentarzy. Pochodzę z Pleszewa, nie za dużej miejscowości w Wielkopolsce niedaleko Kalisza i Jarocina. Jeżdżę przede wszystkim po asfalcie, a wyjazdy traktuję jako wycieczkę i przygodę. Towarzyszy mi mója szosa, a w trasy staram się wyjeżdżać z przyjaciółmi lub z żoną.


Przejechałem już: 71017.88 kilometrów
W tym w terenie: 604.00
Moja średnia prędkość: 26.53 km/h .
Więcej o mnie.

DODAJ WPIS
PROFIL
WYLOGUJ
KANAŁ RSS

WYSZUKAJ NA BLOGU TOMSTAR

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl






Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Z BAKĄ|

Dystans całkowity:30397.99 km (w terenie 8.00 km; 0.03%)
Czas w ruchu:1134:24
Średnia prędkość:26.80 km/h
Maksymalna prędkość:68.60 km/h
Suma podjazdów:143374 m
Suma kalorii:586751 kcal
Liczba aktywności:287
Średnio na aktywność:105.92 km i 3h 57m
Więcej statystyk
  • DST 143.00km
  • Czas 05:30
  • VAVG 26.00km/h
  • VMAX 37.80km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 3945kcal
  • Podjazdy 1383m
  • Sprzęt Giant Roam 2 Disc
  • Aktywność Jazda na rowerze

Testów widelca ciąg dalszy

Sobota, 23 lipca 2016 · dodano: 23.07.2016 | Komentarze 2

Miałem dziś jechać sam, ale Baka musi iść do pracy w niedziele, a dziś miał wolne, więc postanowiliśmy wyskoczyć razem. Robimy sobie spokojne kółeczko po okolicy, bez pospiechu i większego planu. Spotykamy się o 6 rano i lecimy jak zwykle na Raszków. Pojedziemy sobie do Odolanowa, a potem bardzo przyjemną drogą na Krotoszyn. Jest bardzo przyjemnie, nie ma wiatru, nie ma słońca, a temperatura w sam raz. W Krotoszynie jemy kiełbachę i pijemy kawę. Postanawiamy z Krotoszyna nie jechać do domu, tylko wykręcić na boki i skoczyć jeszcze do Pogorzeli. Stamtąd dopiero wracamy do domu przez Koźmin. Muszę przyznać, że dziś troszkę się zmęczyłem, ale to przez to, że mam bardzo aktywny tydzień i od wtorku codziennie coś robię, albo biegam albo jeżdżę na rowerze. O 13 jesteśmy w domu. Z dalszych analiz widelca - nic się nie zmieniło :) Po przejechaniu 140km nie bolą mnie ręce ani łokcie. Nie czułem dyskomfortu po długiej jeździe, ani dziury nie wytrzepały mnie za bardzo. Także uważam, że obawy przed sztywnym widelce zostały totalnie rozwiane. Jeździ się rewelacyjnie i wszystko jest ok.
Giant roam
Giant roam © tomstar
Merida Baki
Merida Baki © tomstar
Jak zwykle Raszków
Jak zwykle Raszków © tomstar
Droga z Odolanowa
Droga z Odolanowa © tomstar
Droga na Pogorzele
Droga na Pogorzele © tomstar
Droga na Koźmin
Droga na Koźmin © tomstar
Dwa głupki
Dwa głupki © tomstar
Na pauzie w Dobrzycy
Na pauzie w Dobrzycy © tomstar


  • DST 101.55km
  • Czas 04:11
  • VAVG 24.27km/h
  • VMAX 54.65km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 3573kcal
  • Podjazdy 280m
  • Sprzęt Giant Roam 2 Disc
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bardzo wcześnie rano

Niedziela, 17 lipca 2016 · dodano: 17.07.2016 | Komentarze 0

Wczoraj był duży firmowy grill, więc dzisiaj trzeba było to wszystko spalić. Wracamy na stare tory i jak zawsze umawiamy się na poranną stówę w niedzielę. Spotykamy się o 5 rano, bo Milosz chce do 10 wrócić do domu. Jak zwykle ruszamy z rynku, jadę ja, Baka i Miłosz. Kierujemy się na Raszków. Od rana jest trochę chłodno, ale nie jest tak źle. Szybko wychodzi słońce i zaczyna nas rozgrzewać. W Raszkowie robimy małą pauzę, bo na stacji w Ostrowie zatrzymamy się na chwilę dłużej. Jemy tam kiełbachę i pijemy kawę. Potem tylko chwila na Piaskach na zdjęcie i lecimy dalej. Jedziemy sobie bokami do Kalisza. Jest wcześnie, cicho i spokojnie. W Kaliszu zatrzymujemy się znowu na chwilę przed Decathlonem i wracamy do domu. Tym razem w Kucharach odbijamy ze ścieżki rowerowej i do samego Pleszewa jedziemy bokami. Bardzo ładne, spokojne i kręte drogi. Po drodze wzmaga się troszkę wiatr, ale dziś jest przyjemny. Potem jeszcze odprowadzamy Miłosza i wracamy przez miasto do domu żeby dobić do stówy.
Wschód słońca za Pleszewem
Wschód słońca za Pleszewem © tomstar
Wschód słońca za Pleszewem
Wschód słońca za Pleszewem © tomstar
Pauza w Raszkowie
Pauza w Raszkowie © tomstar
Na Piaskach w Ostrowie
Na Piaskach w Ostrowie © tomstar
Słitaśna focia :)
Słitaśna focia :) © tomstar
Przed Decathlonem w Kaliszu
Przed Decathlonem w Kaliszu © tomstar
Droga do Zawidowic
Droga do Zawidowic © tomstar


  • DST 165.79km
  • Czas 06:15
  • VAVG 26.53km/h
  • VMAX 50.24km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 4595kcal
  • Podjazdy 838m
  • Sprzęt Giant Roam 2 Disc
  • Aktywność Jazda na rowerze

Odprowadzić Bakę do Dolska

Niedziela, 10 lipca 2016 · dodano: 10.07.2016 | Komentarze 0

Niestety nocna stówa w piątek nie wypaliła. Wieczorem pogoda strasznie się popsuła i w nocy padało. Także sobota zrobiła się leniwa. Ale nic straconego. W niedziele miało być już ładnie. Umówiłem się zatem z Baką, że razem gdzieś polecimy. Baka zaczyna urlop i wyjeżdża w trasę na cały tydzień. Polecę więc z nim i odprowadzę tyle ile się da. Baka jedzie na zachód, a po drodze mamy Dolsk, który jest w idealnej odległości. Pojedziemy tam i Baka poleci dalej, a ja sobie wrócę do domu. Rano jest zadziwiająco ciepło i bardzo szybko ściągamy bluzy. Tym razem nawiguje Baka, prowadzi bokami na Jarocin i dalej tak samo bokami na Dolsk. Po drodze trwa cały czas debata nad tym, które drogi lepsze, boczne zakamarki Baki czy moje drogi powiatowe i wojewódzkie. Oczywiście konsensusu nie ma, ale dziś dałem się namówić na drogi, którymi w sumie jeszcze nigdy nie jechałem. Dojeżdżamy do Dolska i tutaj się żegnamy. Baka leci w stronę Nowego Tomyśla, a ja na plażę w Dolsku, gdzie chwilę odpoczywam i zamierzam wrócić do domu. Siedząc na moście na plaży analizuję sobie drogę. Jak polecę tak jak zawsze do domu zrobię zaledwie 120km, a dziś jest świetny dzień i mam ochotę jeszcze pojeździć. Postanawiam więc iść za radą Baki i pojechać bokami w strony gdzie jeszcze nie byłem. Wykręcam więc na Gostyń. Tam odpoczywam na rynku i zamiast główną jechać na Borek wykręcam bokami na Pogorzelę. Muszę przyznać, że drogi wcale nie takie złe, a za to cisza, spokój i zero samochodów. Dziś taka podróż była mi potrzebna. W międzyczasie piszę do domu, że przyjadę trochę później. Gdy żona "pozwala korzystać z pogody" postanawiam wykręcić jeszcze bardziej. Jadę więc na Krotoszyn i tym razem znowu bokami. Praktycznie większość dzisiejszej trasy to drogi po których jeszcze nie jeździłem, dojdzie mi więc kilka gmin do zaliczenia. Przed południem zaczyna wzmagać się wiatr, ale na całe szczęście gdy z Krotoszyna jadę do domu mam go w plecy. Dzisiejszy wyjazd muszę zaliczyć do szczególnie udanych, bo jechało mi się świetnie. Już dawno nie deptało mi się tak dobrze.
Za Jarocinem
Za Jarocinem © tomstar
Kawałek przed Dolskiem
Kawałek przed Dolskiem © tomstar
Przed Dolskiem
Przed Dolskiem © tomstar
Selfik na pożegnanie
Selfik na pożegnanie © tomstar
Na rynku w Dolsku
Na rynku w Dolsku © tomstar
Na rynku w Gostyniu
Na rynku w Gostyniu © tomstar
Na rynku w Krotoszynie
Na rynku w Krotoszynie © tomstar
Przed parkiem w Dobrzycy
Przed parkiem w Dobrzycy © tomstar
Park w Dobrzycy
Park w Dobrzycy © tomstar


  • DST 137.00km
  • Czas 05:13
  • VAVG 26.26km/h
  • VMAX 49.38km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 3825kcal
  • Podjazdy 841m
  • Sprzęt Giant Roam 2 Disc
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ponownie do Antonina

Niedziela, 3 lipca 2016 · dodano: 03.07.2016 | Komentarze 0

Urlop w pełni więc trzeba go tym razem dobrze wykorzystać. Wczoraj tylko mały wypad, ale na dziś umówiłem się z Baką na dłuższy wyjazd. Mamy zamiar pojechać do Antonina. Jest tam bardzo fajna trasa, a powrót z Mikstatu wręcz rewelacyjny. Umawiamy się jak zwykle na 6 rano. Po wczorajszych burzach dziś trochę chłodniej, więc trzeba założyć bluzę pod spod. Ale po za tym bardzo przyjemnie. Jedziemy na Raszków. W Raszkowie robimy małą przerwę i odbijamy na Odolanów. W Odolanowie szukamy stacji, bo już jesteśmy głodni. Chwilę odpoczywamy, jemy kiełbachę i pijemy kawę i lecimy dalej. Dojeżdżamy do ronda i skręcamy na Antonin. Tutaj dzida, bo to bardzo ruchliwa trasa. Mamy na szczęście tylko 5km, a i od rana mały ruch. W Antoninie robimy dłuższą przerwę i lecimy dalej na Mikstat. Robi się coraz cieplej, ale też nasila się wiatr. Z Mikstatu mamy piękną drogę do Ostrowa. Można tutaj jechać nawet 50km/h. Przebijamy się przez Ostrów, mała pauza na Piaskach i przez Szczury wracamy do domu. Niestety od Ostrowa już bardzo mocno wieje i oczywiście mamy ten wiatr prosto w twarz. Ale spokojnie dojeżdżamy do domu. We środę chcemy skoczyć do Kobylej Góry.
Pierwsza pauza w Raszkowie
Pierwsza pauza w Raszkowie © tomstar
Po drodze za Odolanowem
Po drodze za Odolanowem © tomstar
Jezioro w Antoninie
Jezioro w Antoninie © tomstar
Jezioro w Antoninie
Jezioro w Antoninie © tomstar
Jezioro na piaskach w Ostrowie
Jezioro na piaskach w Ostrowie © tomstar


  • DST 426.00km
  • Czas 16:50
  • VAVG 25.31km/h
  • VMAX 47.06km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 10534kcal
  • Podjazdy 2547m
  • Sprzęt Giant Roam 2 Disc
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jedziemy dla Otylki

Niedziela, 26 czerwca 2016 · dodano: 27.06.2016 | Komentarze 4

Przyszedł czas na wyjazd w trasę na naszą akcję "Jedziemy dla Otylki". Już o tym tutaj wspominałem, ale napiszę jeszcze raz. W Pleszewie jest sześcioletnia dziewczynka, mała Otylka, która zachorowała na białaczkę. W naszym mieście organizowane są różne imprezy i akcje, aby pomóc Otylce, zebrać pieniądze i zapisać jak największą ilość ludzi do bazy dawców szpiku. Nie mogło być inaczej żebyśmy i my nie dołączyli się do pomocy. Postanowiliśmy, specjalnie dla Otylki przejechać 400km w 24h. Przy okazji bardzo mocno nagłośnić nasz wyjazd i spróbować zebrać pieniądze na rehabilitacje. Udało nam się pozyskać kilku sponsorów. Po za tym nasz wyjazd zbiegł się z Dniami Pleszewa, więc dużo o nas się w mieście mówiło. Start zaplanowaliśmy na 18:00 w sobotę. Na scenie zrobiono z nami mały wywiad. Po za tym przyjechało TVN24 i tam także udzielaliśmy wywiadu. Teraz tylko muszę gdzieś ten reportaż namierzyć. Potem pojechaliśmy kawałek na miejskie targowisko gdzie trwał maraton zumby, także dla Otylki. Tam dziewczyny nas pożegnały i ruszyliśmy w trasę. W eskorcie rowerzystów opuściliśmy miasto. Pojechaliśmy w stronę Chocza, potem na Gizałki i dalej już na Słupcę i Bydgoszcz. Mimo tego, że było bardzo gorąco jechało się dobrze. Mieliśmy dobre tempo. Utrzymywaliśmy średnią na 25km/h. Takim tempem pokonaliśmy pierwsze 100km. I tutaj wydarzyła się rzecz niesamowita. Po wyruszeniu po pauzie strzelił mi łańcuch. Tak jakoś dziwnie zblokował mi się z przerzutką, że po naciśnięciu na pedał oczko się wygięło i łańcuch się zerwał. Na to niestety nie byłem przygotowany. Nie mieliśmy zapasowego łańcucha, ani skuwacza. Godzina 23:00, mała miejscowość Gębice, kilka domów. Co teraz? Już rysował mi się czarny scenariusz, że Baka jedzie sam dalej, a ja dzwonię po transport do domu. Ręce mi się trzęsły i byłem strasznie załamany. Ok, szukamy domu, może ktoś nam pomoże. I tutaj cud. Trafiamy na cudowną rodzinę. Akurat kończyli grilla i bardzo przejęli się naszą sytuacją. Ruszyli niebo i ziemię żeby nam pomóc. Zadzwonili do znajomego, który prowadzi w Mogilnie sklep rowerowy. W międzyczasie chcieli ugościć nas kawą i plackiem. Ale ze względu na to, że czas nas gonił musieliśmy się śpieszyć. Baka wskakuje na rower i leci 10km dalej do Mogilna, a mój rower wrzucamy do samochodu. Przemili Państwo zawieźli mnie do Mogilna, umówiliśmy się z właścicielem sklepu, który o godzinie 12 w nocy specjalnie dla nas go otworzył i skrócił mi łańcuch. Dodatkowo dał mi zapasowy łańcuch i skuwacz. Nie chciał żadnych pieniędzy, tylko życzył nam powodzenia. Wszystko to brzmi niewiarygodnie. Cała sytuacja była niesamowita i chyba nigdy nie będę w stanie wystarczająco podziękować tym ludziom za taką pomoc. Jesteście fantastyczni. Rower naprawiony więc możemy jechać. Straciliśmy tutaj 1,5 godzimy więc teraz musimy nadrobić drogę. Przez chwilę zaczyna nam padać, ale nie jest to mocny deszcz, więc jedziemy bez przerwy. I tutaj mamy kolejne szczęście, bo podobno przed nami wielkie oberwanie chmury, ulewy i wiatr. Widać to potem nad ranem gdy jesteśmy dalej. Nas na całe szczęście żadna burza nas nie trafiła. Udaje nam się nadrobić czas i o godzinie 4:20 mamy na liczniku 191km. Rower jedzie i wszystko zaczyna się układać. Z Bydgoszczy pojechaliśmy na Tucholę, a stamtąd na Czersk i Kościerzynę. Wstaje dzień, robi się ciepło i jedzie się coraz lepiej. Już nie mamy żadnych problemów. Za Kościerzyną zatrzymujemy się na dłuższą pauzę. Mamy spory zapas czasu więc możemy tutaj odpocząć 40 minut. Zjedliśmy coś, uzupełniliśmy zapasy i mogłem skontaktować się z domem. Obiecałem też zdawać na bieżąco relację na facebooku. Zadziwiające jak taka mała przerwa może dostarczyć energii. Nogi przestały mnie boleć i mimo ogólnego zmęczenia, złapałem drugi oddech. Trzymamy tempo na 25km/h i lecimy szybko pomimo ciągłych górek. Nie robimy już pauz co jedną godzinę, tylko tniemy bez przerwy do kolejnego dużego miasta, przejeżdżamy przez Kartuzy, a potem bez przerwy do Wejherowa. Tutaj dałem znać koledze, który czekał na nas z autem, że dojeżdżamy ponieważ czekał na nas przedstawiciel miasta Władysławowa. Teraz także bez przerwy już do samego Władysławowa. Zerwał się bardzo mocny wiatr, ale na tych ostatnich kilometrach już nic nie mogło nam przeszkodzić. Na miejsce dojeżdżamy chwilę przed 17:00. Czyli cały dystans pokonaliśmy w 22,5 godziny, gdyż z Pleszewa wyjechaliśmy o 18:30 dnia poprzedniego. Jesteśmy wykończeni, ale ogromnie szczęśliwi. Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć, mała wizyta na plaży i pakowanie. Rowery wrzucamy na dach i jedziemy do domu. Jestem przeszczęśliwy, że wszystko się udało. A przede wszystkim ogromnie wdzięczny za okazaną pomoc od Państwa z Gębic i Pana ze sklepu rowerowego w Mogilnie. Bez nich nigdy by nam się nie udało. Dzięki dla Baki za wsparcie na trasie i wszystkich, którzy nas przez całą drogę dopingowali. Dzięki dla Marcina Koniecznego, który trzymał rękę na pulsie w Pleszewie. Pamiętajcie, że nasze konto cały czas jest czynne, więc nie krępujcie się i pokażcie jak ogromne jest Wasze serce.

Pierwsza pauza za Gizałkami
Pierwsza pauza za Gizałkami © tomstar

Kolacja na stacji w Słupcy
Kolacja na stacji w Słupcy © tomstar

Pauza po przejechaniu 100km
Pauza po przejechaniu 100km © tomstar

Wschód słońca po przejechaniu 190km
Wschód słońca po przejechaniu 190km © tomstar

Wschód słońca
Wschód słońca © tomstar

Pauza za Kościerzyną po przejechaniu 315km
Pauza za Kościerzyną po przejechaniu 315km © tomstar

Mała przerwa przed Wejherowem
Mała przerwa przed Wejherowem © tomstar

Namiejscu pod urzędem miasta Władysławowo
Na miejscu pod urzędem miasta Władysławowo © tomstar
Na plaży
Na plaży © tomstar
Baka i jego Merida
Baka i jego Merida © tomstar
Ja i mój Giant
Ja i mój Giant © tomstar


  • DST 55.51km
  • Czas 02:25
  • VAVG 22.97km/h
  • VMAX 48.77km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 1330kcal
  • Podjazdy 242m
  • Sprzęt Giant Roam 2 Disc
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kolejna próba kolana

Niedziela, 5 czerwca 2016 · dodano: 05.06.2016 | Komentarze 0

Przyszedł czas żeby sprawdzić stan kolana. Przerwa trwa już ponad trzy tygodnie. Przez ostatni tydzień miałem założone plastry na kolanach stabilizujące rzepkę. Ból minął całkowicie. Wczoraj jeszcze trochę pracowałem w ogrodzie i dużo kucałem, pochylałem się i klękałem. Nic mi nie było. Plastry ściągnąłem wieczorem. Trzeba więc sprawdzić na niedużym dystansie jak wszystko wygląda. Zabezpieczyłem się w lód w sprayu i pojechaliśmy. Umówiłem się z Baką na 6 rano na rynku. Lecimy jak zwykle na Kalisz. Pogoda jest wyśmienita, jest bardzo ciepło, zero wiatru i chmur. Cały czas uważam na kolano, deptam spokojnie i bez niepotrzebnych zrywów. Po przejechaniu 15 km lekko czuję mały ból z boku kolana, ale psiknąłem lodem i przestało. Potem operację powtórzyłem w Kaliszu. Na prawdę bardzo to pomaga i ból całkowicie mija. Niestety nie na długo. Ale nie jest aż tak źle, kolano tylko lekko boli. Wracamy spokojnie do domu. Teraz mała rehabilitacja, maść chłodząca i odpoczynek. Umawiamy się na wtorek, zobaczymy jak będzie. Planujemy zrobić 100km. Wszystko jak bardzo kolano będzie chciało współpracować. Przy okazji pierwszy raz wyjechałem z Baka na jego nowym rowerze. W sumie na starym, jednak na nowej ramie. Baka kupił sobie ramę Meridy XT z 2013 roku i cały sprzęt z Unibike do niej przełożył. Rama jest świetna i przede wszystkim większa od poprzedniej. Teraz rowerek prezentuje się genialnie.
Widoczek na jezioro w Gołuchowie
Widoczek na jezioro w Gołuchowie © tomstar
Nowa rama Baki - Merida XT Edition 2013
Nowa rama Baki - Merida XT Edition 2013 © tomstar
W drodze powrotnej przy parku
W drodze powrotnej przy parku © tomstar
Kategoria |50-100KM|, Z BAKĄ|


  • DST 247.27km
  • Czas 10:47
  • VAVG 22.93km/h
  • VMAX 52.56km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 6102kcal
  • Podjazdy 1781m
  • Sprzęt Giant Roam 2 Disc
  • Aktywność Jazda na rowerze

Liberec - dzień 3

Piątek, 6 maja 2016 · dodano: 07.05.2016 | Komentarze 4

Nadszedł czas na powrót. Wstajemy o 5 rano. Ubieramy się i robimy sobie śniadanie. Jak zwykle jajecznica z kiełbasą i kawa. Zawieszamy na rowerach sakwy i szykujemy się do drogi. Od rana bardzo zimno. Mimo, że ma być dzisiaj ponad 20 stopni, to rano w górach bardzo chłodno i mgliście. Zakładamy czapki, rękawice i wiatrówki. Przebijamy się przez poranne miasto i lecimy na trasę w stronę Jawora. Jedzie się źle, bo straszny ruch i dużo tirów. Bardzo szybko się rozbieramy, bo na podjazdach szybko się rozgrzewamy. Na całe szczęście najgorsze podjazdy mamy na początku. Trzeba dojechać do Jawora, a potem będzie już dobrze. Jedziemy trasą do Bolkowa, zatrzymujemy się żeby zrobić zapasy na drogę i odbijamy na Jawor. Bardzo dobrze, bo ruch był za duży. Teraz się uspokaja i lecimy już bez przeszkód. Pogoda jest genialna, robi się coraz cieplej i przede wszystkim bez wiatru. Rafał walczy ze swoimi kolanami, nafaszerował się przeciwbólami, maściami i założył ściągacze, ale kolanka dają mu się we znaki. W Jaworze zastanawiamy się czy nie pojechać inną trasa przez Legnicę i Rawicz, bo mapa pokazuje o 30km mniej, ale nie chcemy ryzykować, bo cała droga trasą krajową i musielibyśmy przebijać się przez dwa duże miasta w sam środek dnia. Jedziemy więc tak samo jak w poprzednią stronę. Zmieniamy tylko odrobinę trasę w jednym miejscu żeby ominąć straszne dziury i kostkę. Potem już dalej na Wołów. Zatrzymujemy się znowu w Lubiążu na pauzę. Niestety kolana Rafała nie chcą współpracować i coraz bardziej bolą. Przejeżdżamy jeszcze kilka kilometrów i na jednym z podjazdów wysiadają już na amen. Rafał stwierdza, że dalsza jazda nie ma sensu, bo nabawi się jeszcze poważnej kontuzji i będzie źle. Nie chce nas także spowalniać i każe nam jechać dalej. Ma zaklepany transport, więc ktoś po niego przyjedzie, ale mimo wszystko ciężko zostawiać przyjaciela na trasie. Chwilę się naradzamy i z bólem serca podejmujemy kolejną męską decyzję. Jedziemy we trójkę dalej, a Rafał spokojnie spacerkiem dojdzie sobie do Wołowa. Transport już po niego jedzie. Mnie kolano także boli jednak nie na tyle mocno żeby przeszkadzało w jeździe, a ból się nie pogłębia, więc jest dobrze. Dojeżdżamy do Wołowa. Standardowa kiełbasa i kawa na stacji oraz zapas energetyków. Wyznaczamy sobie inną drogę do domu. Nie pojedziemy na Milicz, tylko kilka kilometrów przed nim odbijemy na Jutrosin, a do domu wrócimy przez Koźmin. Teraz lecimy już bez przygód, pogoda jest super, nastroje dopisują. Jedziemy na Żmigród, potem w stronę Milicza i odbijamy na wspomniany Jutrosin. Cały czas jesteśmy w kontakcie telefonicznym z Rafałem, który mija nas samochodem na kilka kilometrów przez Sułowem. Wiemy, że bezpiecznie jedzie już do domu. Zmęczenie daje się we znaki, kilometry robią swoje, krótkie noce i zmęczone mięśnie, ale jedziemy. Każdy myśli już o domu. Planujemy być na 22 w Pleszewie. Robimy kolejne pauzy w Jutrosinie, potem chwile przed Koźminem, w Koźminie na kawie i w Dobrzycy. Gdy zaszło słońce zrobiło się chłodno, więc ubieramy się w wiatrówki i zapalamy lampki. Do domu coraz bliżej. Gdy dojeżdżamy do Pleszewa robimy jeszcze pamiątkowa fotkę przy tablicy i każdy leci już do domu. Przy szpitalu żegnamy się z Miłoszem, a na Sienkiewicza z Adamem. O 22:10 jestem w domu. Jestem wykończony, a kolano boli. Chociaż jestem pod wrażeniem ile te nasze nogi wytrzymały na tym wyjeździe. Łącznie zrobiłem 650km przez 3 dni. W tym ponad 7000 metrów podjazdów. Ale najważniejsze, że się udało. O własnych siłach dojechaliśmy w góry, pokonaliśmy je i wróciliśmy pedałując do domu. Wielkie gratulacje dla chłopaków i szacunek za podjęcie wyzwania, bez Was na pewno bym tego nie zrobił. Jesteście wielcy!
Wschód słońca na Jelenią
Wschód słońca na Jelenią © tomstar
 Wschód słońca nad Jelenią Górą
Wschód słońca nad Jelenią Górą © tomstar
Rowery gotowe do drogi
Rowery gotowe do drogi © tomstar
Rowery w świetle wschodzącego słońca
Rowery w świetle wschodzącego słońca © tomstar
Gotowi do powrotu
Gotowi do powrotu © tomstar
Po pierwszym podjeździe, widok na Jelenią
Po pierwszym podjeździe, widok na Jelenią © tomstar
Żegnamy się z Jelenią Górą
Żegnamy się z Jelenią Górą © tomstar
Trasa na Jawor, chłopaki w pędzie
Trasa na Jawor, chłopaki w pędzie © tomstar
Widok w stronę Lubiąża
Widok w stronę Lubiąża © tomstar
Na widoczku
Na widoczku © tomstar
Opactwo cystersów
Opactwo cystersów © tomstar
Przed opactwem w Lubiążu
Przed opactwem w Lubiążu © tomstar
Widoczek za Wołowem
Widoczek za Wołowem © tomstar
Chłopaki
Chłopaki © tomstar
Na pauzie na Żmigrodem
Na pauzie na Żmigrodem © tomstar
Na pauzie
Na pauzie © tomstar
Przed Jutrosinem
Przed Jutrosinem © tomstar
Za Jutrosinem
Za Jutrosinem © tomstar
Selfik musi być
Selfik musi być © tomstar
Zachód słońca przed Koźminem
Zachód słońca przed Koźminem © tomstar
Miłosz w jeździe
Miłosz w jeździe © tomstar
I wszyscy razem
I wszyscy razem © tomstar
Jesteśmy w domu
Jesteśmy w domu © tomstar


  • DST 135.29km
  • Czas 06:25
  • VAVG 21.08km/h
  • VMAX 54.93km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 3128kcal
  • Podjazdy 3324m
  • Sprzęt Giant Roam 2 Disc
  • Aktywność Jazda na rowerze

Liberec - dzień 2

Czwartek, 5 maja 2016 · dodano: 07.05.2016 | Komentarze 2

Plan na dziś - zdobyć Liberec. Mieliśmy wstać o 5 rano i o 6 wyruszyć, ale wiedzieliśmy, że po wczorajszym dniu będzie to raczej niemożliwe. Wstaliśmy spokojnie o 6 rano. Powoli się ogarnęliśmy, zrobiliśmy sobie jajecznicę z kiełbasą i kawę, a potem poszliśmy wyczyścić rowery. Sakwy mieliśmy w pokoju, więc dziś powinno się jechać lżej. Po wczorajszym dniu były strasznie ubłocone. Trzeba było wyczyścić ramy, przetrzeć łańcuchy i wszystko porządnie nasmarować. Gdy rowerki gotowe poszliśmy się uszykować. Na całe szczęście dziś ma nie padać. Od rana jeszcze chłodno i chmury, ale pogoda jest bardzo przyjemna. Bierzemy wiatrówki, batony i wodę. Wyjeżdżamy dopiero chwilę po 8. Kierujemy się w stronę Szklarskiej Poręby i dalej do granicy państwa. I od razu zaczynają się podjazdy. Byliśmy na to przygotowani, jednak mimo wszystko, dla nas rowerzystów nizinnych, takie góry to wielkie wyzwanie. Chyba nic nie było w stanie nas przygotować na taką wspinaczkę. Wysiłek rekompensują nam przecudowne widoki. Piękne lasy, potoki i skały. Jedziemy bardzo powoli, ale do przodu. Często się zatrzymujemy żeby zrobić zdjęcia i przy okazji chwilę odpocząć. Dojeżdżamy do Szklarskiej, odpoczywamy chwilę dłużej i wspinamy się dalej. Bardzo, bardzo powoli dokulaliśmy się do granicy. Podjazd od hotelu do tego miejsca miał 20km! Cały czas się wspinaliśmy. Jechaliśmy pod górę nieustannie przez 20km. Szok. Na granicy dopiero widzimy, że droga prowadzi w dół. Oczywiście tutaj się zatrzymujemy żeby uwiecznić chwilę przekroczenia rowerami granicy. Pstrykamy fotki pod polską i czeską tablicą. Wsiadamy na rowery i dzida w dół. Zjazd jest rewelacyjny. Na liczniku od razu prędkość 50-60km/h. Jednak trzeba uważać, bo ruch duży i co chwila zdradzieckie zakręty. Palce cały czas w gotowości na hamulcach. Tym bardzo długim zjazdem dojeżdżamy praktycznie do samego Harrachova. Zatrzymujemy się przy potoku i wysokim moście, robimy fotę i jedziemy dalej. Zaczyna się kolejny duży podjazd. Może nie jest taki długi ale o wiele bardziej stromy. Niestety w połowie Miłosz stwierdza, że jest już wykończony. Ledwo co wjeżdżamy na szczyt. Tutaj robimy naradę. Niestety Miłosz stwierdza, że do Liberca nie dojedzie. Mamy przed sobą jeszcze 40km, ale oczywiście trzeba jeszcze wrócić. Męska decyzja. Wojtek postanawia wrócić z Miłoszem do Harrachova, odpocząć tam, pozwiedzać i wrócić do domu. Zdrowy rozsądek zwycięża, bo zmęczenie i możliwość złapania poważniej kontuzji może zniszczyć plany i skomplikować powrót. Ja z Baką jedziemy dalej. Żegnamy się i ruszamy. Duży podjazd okazał się ostatnim takim w drodze do Liberca. Mamy piękną serpentynę na dół aż do samego Jablonca, a potem tylko spokojne, krótkie podjazdy. W Jabloncu robimy zakupy na stacji. Mimo bariery językowej spokojnie się dogadujemy. Czesi są bardzo mili i serdeczni. Po drodze mijamy wielu rowerzystów, którzy nas pozdrawiają czeskim "Ahoj". Ruszamy, omijamy główną drogę i bokiem kierujemy się na Liberec. Dojeżdżamy do niego zaskakująco szybko, bo aż zdziwiliśmy się gdy minęliśmy tablicę miasta. Zatrzymaliśmy się i zawróciliśmy żeby zrobić sobie zdjęcie. Teraz zaczyna się ruchliwe miasto, światła, tramwaje i auta. Jedziemy prosto, główną drogą i kierujemy się po znakach do centrum. Trochę kluczymy po Libercu i gdy już stwierdzamy, że zrobimy sobie zdjęcie byle gdzie i wracamy, trafiamy na starówkę. Wjeżdżamy na przepiękny rynek. Pogoda zrobiła nam się w międzyczasie świetna, jest ciepło i słonecznie. Siadamy przy fontannie na rynku i odpoczywamy. Miasto jest  piękne, bardzo ładny ratusz i fontanna. Zrobiliśmy kilka fotek i jeszcze chwilę posiedzieliśmy. Byłem w fantastycznym nastroju. Mimo świadomości trudnego powrotu rozpierała mnie duma, że w końcu udało mi się osiągnąć cel i siedzę na rynku w Libercu. Nie ma co, na zegarku 14, więc czas wracać. Sam wyjazd z miasta i droga do Jablonca jest w miarę łatwa, jedzie się dobrze, a podjazdy nie są takie straszne. W pewnym momencie mamy jeszcze bardzo szybki i długi zjazd. Przez chwilę zaczyna nawet padać, ale to tylko mały deszczyk, może 5 minut i za chwilę znowu wychodzi słońce. Teraz się zaczyna. Pierwszy z dwóch najgorszych podjazdów. Wspinamy się bardzo powoli. Ten podjazd musimy brać na dwa razy, bo brakuje nam w pewnych momentach sił. Gdy dojeżdżamy na górę padamy z sił. Jesteśmy w miejscu, w którym rozstaliśmy się z chłopakami. Ale nie robimy pauzy, bo wiemy, że teraz czeka nas długi zjazd i odpoczniemy na rowerach. Lecimy znowu ponad 50km/h. Szybko zjeżdżamy na dół i rozpoczynamy drugi, duży podjazd. Jesteśmy już zmęczeni, ale w głowie cały czas mamy świadomość, że w nagrodę do domu poprowadzi nas 20km zjazdu. Wspinamy się do granicy i ruszamy w dół. Hamulce się gotują, bo cały czas lekko hamuję, żeby za bardzo się nie rozpędzić, bo na każdym zakręcie można wylecieć z drogi. W połowie zatrzymujemy się na chwilę w Szklarskiej, żeby kupić pamiątki i lecimy dalej. Mamy fantastyczny czas, bo o 17:30 jesteśmy już w domu. Nie spodziewałem się, że tak dobrze nam pójdzie. Tym bardziej, że poprzedni dzień dał nam mocno w kość. Trochę zaczęło boleć mnie kolano, ale nie na tyle, żeby się tym niepokoić. Chłopaki są już na miejscu, wykąpani i po zakupach. Zwiedzili sobie Harrachov, wodospady, skocznię i kupili Krecika. Do kolacji mamy jeszcze dwie godziny, więc spokojnie się kapiemy, pijemy kawę i odpoczywamy. Po kolacji pakujemy się i szykujemy, bo o 6 rano chcemy wyjechać w drogę powrotną do domu.
Na starcie przed hotelem
Na starcie przed hotelem © tomstar
Na podjeżdzie przy potoku
Na podjeżdzie przy potoku © tomstar
Górski potok
Górski potok © tomstar
Giant w górach
Giant w górach © tomstar
Skały
Skały © tomstar
W Szklarkiej Porębie
W Szklarskiej Porębie © tomstar
Szklarska Poręba
Szklarska Poręba © tomstar
Szklarska Poręba
Szklarska Poręba © tomstar
Na kolejnej przerwie
Na kolejnej przerwie © tomstar
Podjazd
Podjazd © tomstar
Granica Polski
Granica Polski © tomstar
Granica Czech
Granica Czech © tomstar
Mast po zjeździe przed Harrachovem
Most po zjeździe przed Harrachovem © tomstar
Przed Harrachovem
Przed Harrachovem © tomstar
Na stacji w Jabloncu
Na stacji w Jabloncu © tomstar
Panorama Liberca
Panorama Liberca © tomstar
Przy tablicy Liberec
Przy tablicy Liberec © tomstar
Przy tablicy Liberec z Baką
Przy tablicy Liberec z Baką © tomstar
Na rynku w Libercu
Na rynku w Libercu © tomstar
Ratusz w Libercu
Ratusz w Libercu © tomstar
Przed fontanną w Libercu
Przed fontanną w Libercu © tomstar
Giant w Libercu
Giant w Libercu © tomstar
Morderczy podjazd
Morderczy podjazd © tomstar
Widok na serpentynę
Widok na serpentynę © tomstar
Piękne widoki za Jabloncem
Piękne widoki za Jabloncem © tomstar
Za Jabloncem
Za Jabloncem © tomstar
W hotelu, widok z okna
W hotelu, widok z okna © tomstar


  • DST 268.08km
  • Czas 12:02
  • VAVG 22.28km/h
  • VMAX 56.49km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Kalorie 5534kcal
  • Podjazdy 2464m
  • Sprzęt Giant Roam 2 Disc
  • Aktywność Jazda na rowerze

Liberec - dzień 1

Środa, 4 maja 2016 · dodano: 07.05.2016 | Komentarze 0

Na dużą wyprawę rowerem za granicę szykowałem się od dawna. Były różne plany. Myślałem o Berlinie lub ewentualnie o Czechach. Już w zeszłym roku przymierzałem się do takiego dystansu, ale niestety jakoś nie wypaliło. Na całe szczęście w tym roku już nic nie stało na przeszkodzie. W dodatku na wyjazd chętni byli także Adam, Miłosz i Rafał. Plan był na trzy dni. Mieliśmy dojechać do Jeleniej Góry, drugiego dnia pojechać do Liberca i wrócić, a trzeciego dnia wrócić do domu. Załatwiłem nocleg w Jeleniej Górze i wszystko zaklepałem. Kupiliśmy sobie sakwy i wszystko co potrzebne na wyjazd. Nie pozostało nam nic innego jak pojechać. Cały długi weekend było bardzo ładnie i niestety na dzień wyjazdu pogoda miała się popsuć, a my mieliśmy jechać w deszczu. Ale oczywiście nie odpuszczamy. Spotykamy się we środę na rynku o godzinie 5. Przyjeżdża jeszcze Gajor i Mareczek żeby nas pożegnać. Jeszcze nie pada, ale niebo zasłane ciemnymi chmurami. Robimy sobie zdjęcia, żegnamy się z chłopakami i jedziemy. Od razu zaczyna kropić. Na całe szczęście wszystkie rzeczy w sakwach popakowane w torby, a same sakwy zasłonięte jeszcze przeciwdeszczówką. Jak zaczęło padać tak już nie przestało. Jedziemy powoli w stronę Krotoszyna. Tam od razu zatrzymujemy się na ciepłą kawę i hotdoga. Niestety w deszczu jedzie się bardzo źle, jesteśmy wyziębieni i nie mamy tyle mocy. Z Krotoszyna prowadzi nas Baka. Wyjeżdżamy bocznymi drogami w stronę stawów milickich, tak aby ominąć centrum miasta. Mamy tutaj bardzo ładne widoczki, choć na pewno byłyby ładniejsze gdyby świeciło słońce. Tutaj także robimy mała pauzę i jedziemy dalej, bocznymi drogami w stronę Wołowa. Oczywiście cały czas pada. Buty mam mokrutkie, a nogi zmarznięte. Na całe szczęście mamy dobre drogi i one trochę pomagają. Zdarzają się chwilę, że się odrobinę przejaśnia i gdy już cieszymy się, że nie będzie padać za chwilę zaczyna znowu. Spokojnym tempem dojeżdżamy do Wołowa. Tutaj mamy przejechane już jakieś 140km. Na stacji znowu odpoczywamy, jemy kiełbasę i pijemy kawę. Połowa drogi za nami. Teraz z każdym kilometrem będziemy mieli bliżej. Jedziemy przez Lubiąż gdzie jest bardzo ładnie położone opactwo cystersów. Tam też się na chwilę zatrzymujemy. Od pewnego czasu Rafał walczy także z kontuzją kolana, która zaczęła mu się odnawiać. Zapobiegawczo ma ściągacze i stara się oszczędzać nogi. Docieramy teraz do małych miejscowości przez które musimy przejechać aby ominąć trasę. Niestety drogi tutaj są fatalne, same dziury w wielu przypadkach kostka brukowa. Miasteczka straszne, brudne, puste i smutne. Jakoś się przez to wszystko przebijamy, przejeżdżamy nad A4 i jedziemy na Jawor. W Jaworze odpoczynek na stacji. Tutaj troszkę się dobijamy, bo wychodzi, że do Jeleniej mamy jeszcze ponad 60km. Gdy analizowaliśmy drogę na całości wychodziło nam około 250km, teraz wychodzi 270km. Nie wiemy czy to przez te boczne drogi i zakamarki, którymi jechaliśmy. W normalny dzień 60km to raczej malutki dystans, ale mając w nogach już 200 km i ciągły deszcz ta odległość wydaje się wiecznością. Na dodatek zaczynają się już góry. Przed nami mordercze podjazdy, których jest tutaj bardzo dużo. Wjeżdżamy bardzo powoli, mamy przecież na rowerach dodatkowe 40 kilogramów w sakwach. Plusem są tylko długie zjazdy, na których można odpocząć. O godzinie 20 mijamy tablicę Jelenie Góra, jednak do samego hotelu jeszcze daleko. Jedziemy przez miasto, dookoła robi się już ciemno. Znaleźliśmy jeszcze sklep, w którym kupiliśmy wszystko potrzebne na śniadanie. Do hotelu dokulaliśmy się o godzinie 21:45, cali mokrzy, zmarznięci i potwornie zmęczeni. Niestety państwo gospodarze strasznie niemili, ponieważ przyjechaliśmy później niż zapowiadaliśmy i bardzo późno musieli robić dla nas zamówioną kolację o czy nie zapomnieli powiedzieć i zwrócić nam nieładnie uwagę. No cóż... Zanim jeszcze poszliśmy na kolację wykapaliśmy się. Jak miło było założyć czyste i suche rzeczy. Chwilę jeszcze posiedzieliśmy i o 24 poszliśmy spać, bo jutro atak na Liberec.
Na starcie na rynku w Pleszewie
Na starcie na rynku w Pleszewie © tomstar
Na stacji w Krotoszynie
Na stacji w Krotoszynie © tomstar
Przerwa na stawach milickich
Przerwa na stawach milickich © tomstar
Widok na stawy
Widok na stawy © tomstar
Przerwa na pierwszych 100km
Przerwa na pierwszych 100km © tomstar
Posiłek na pauzie
Posiłek na pauzie © tomstar
Na stacji w Wołowie
Na stacji w Wołowie © tomstar
Opactwo cystersów w Lubiążu
Opactwo cystersów w Lubiążu © tomstar
Widok na opactwo
Widok na opactwo © tomstar
Ruiny fabryki w Malczycach
Ruiny fabryki w Malczycach © tomstar
W ponurych Malczycach
W ponurych Malczycach © tomstar
Widok na A4
Widok na A4 © tomstar
Pauza nad A4
Pauza nad A4 © tomstar
Zaczynają się góry
Zaczynają się góry © tomstar
Pauza za Jaworem
Pauza za Jaworem © tomstar
Jeden z pierwszych trudnych podjazdów
Jeden z pierwszych trudnych podjazdów © tomstar
Na hotelu po kolacji
Na hotelu po kolacji © tomstar


  • DST 116.68km
  • Teren 3.00km
  • Czas 04:37
  • VAVG 25.27km/h
  • VMAX 40.22km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Kalorie 3089kcal
  • Podjazdy 702m
  • Sprzęt Giant Roam 2 Disc
  • Aktywność Jazda na rowerze

Książ Wielkopolski z chłopakami

Niedziela, 1 maja 2016 · dodano: 01.05.2016 | Komentarze 0

Na dziś zaplanowaliśmy ostatni przed Libercem wyjazd. Planujemy zrobić 115km i przez kolejne dwa dni odpoczywać żeby być świeżym i gotowym na środę. Umawiamy się jak zawsze na 6 rano. Baka przyjeżdża po mnie i lecimy razem po Miłosza. Kierujemy się na Dobrzycę. Od rana trochę chłodno. Mamy założone wiatrówki getry. Na całe szczęście nie ma za mocnego wiatru. Z Dobrzycy jedziemy na Koźmin, tam mała pauza na rynku i dalej na Borek. W Borku słońce już ładnie świeci. Zatrzymujemy się na rynku, jemy batony i ściągamy wiatrówki. Jest już na prawdę przyjemnie, więc można jechać tylko w bluzach. Jedziemy kawałek przez las żeby wyjechać na ładna drogę na Książ. W Książu robimy dłuższą przerwę na stacji na kiełbasę i kawę. Teraz kierujemy się w stronę Klęki i Żerkowa. Niestety wiatr zaczął mocniej dmuchać i to jest prosto w twarz. Na całe szczęście w pogotowiu są lemondki. Spokojnym tempem dojeżdżamy do Żerkowa. Mała pauza na rynku i lecimy już prosto do domu. Jeszcze na chwilę zatrzymujemy się przed sklepem w Grabie i teraz prosto do domu. Wypad super, a teraz czas na zbieranie siły na wyprawę do Liberca. Jeszcze tylko dwa dni.


Mała pauza na rynku w Koźminie
Mała pauza na rynku w Koźminie © tomstar
Pauza na rynku w Borku
Pauza na rynku w Borku © tomstar
Leśna droga do Książa
Leśna droga do Książa © tomstar
Rynek w Książu
Rynek w Książu © tomstar
Przerwa na parówę na stacji w Książu
Przerwa na parówę na stacji w Książu © tomstar
Na rynku w Żerkowie
Na rynku w Żerkowie © tomstar
Standardowo przed sklepem w Grabie
Standardowo przed sklepem w Grabie © tomstar
Rowerek gotowy do podróży do Liberca
Rowerek gotowy do podróży do Liberca © tomstar