-
|50-100KM|
BIKEORIENT|
CZASÓWKA|
DO 50KM|
GDAŃSK 2014|
GEOCACHING|
GÓRA KAMIEŃSK|
GÓRY|
LIBEREC 2016|
NOCNE WYPADY|
POWYŻEJ 100KM|
POWYŻEJ 200KM|
POWYŻEJ 300KM|
POWYŻEJ 400KM|
POWYŻEJ 500KM|
SAMOTNIE|
WYPRAWY|
Z BAKĄ|
Z MIKOŁAJEM|
Z MIŁOSZEM|
Z ŻONĄ|
ZAWODY|
Info
Mam na imię Tomek vel tomstar opisuję tutaj moje duże, średnie i mniejsze wyjazdy rowerowe. Jeżeli chcesz mi potowarzyszyć zapraszam do lektury i komentarzy. Pochodzę z Pleszewa, nie za dużej miejscowości w Wielkopolsce niedaleko Kalisza i Jarocina. Jeżdżę przede wszystkim po asfalcie, a wyjazdy traktuję jako wycieczkę i przygodę. Towarzyszy mi mója szosa, a w trasy staram się wyjeżdżać z przyjaciółmi lub z żoną.
Przejechałem już: 71764.95 kilometrów
W tym w terenie: 604.00
Moja średnia prędkość: 26.56 km/h .
Więcej o mnie.
DODAJ WPIS
PROFIL
WYLOGUJ
KANAŁ RSS
WYSZUKAJ NA BLOGU TOMSTAR
Moje rowery
Archiwum bloga
- 2025, Listopad2 - 0
- 2025, Październik1 - 0
- 2025, Wrzesień11 - 0
- 2025, Sierpień18 - 0
- 2025, Lipiec19 - 2
- 2025, Czerwiec17 - 0
- 2025, Maj12 - 0
- 2025, Kwiecień17 - 0
- 2025, Marzec6 - 0
- 2025, Styczeń1 - 0
- 2024, Wrzesień4 - 0
- 2024, Sierpień10 - 0
- 2024, Lipiec11 - 0
- 2024, Czerwiec14 - 0
- 2024, Maj11 - 1
- 2024, Kwiecień3 - 2
- 2024, Marzec4 - 0
- 2024, Luty1 - 0
- 2024, Styczeń1 - 0
- 2023, Grudzień1 - 0
- 2023, Listopad1 - 0
- 2023, Październik1 - 0
- 2023, Wrzesień6 - 0
- 2023, Sierpień14 - 0
- 2023, Lipiec21 - 4
- 2023, Czerwiec13 - 0
- 2023, Maj13 - 0
- 2023, Kwiecień11 - 0
- 2023, Marzec5 - 0
- 2023, Luty2 - 0
- 2023, Styczeń3 - 0
- 2022, Październik4 - 0
- 2022, Wrzesień4 - 0
- 2022, Sierpień13 - 0
- 2022, Lipiec9 - 0
- 2022, Czerwiec12 - 3
- 2022, Maj10 - 4
- 2022, Kwiecień8 - 0
- 2022, Marzec3 - 0
- 2021, Październik3 - 0
- 2021, Wrzesień6 - 0
- 2021, Sierpień7 - 0
- 2021, Lipiec17 - 1
- 2021, Czerwiec15 - 0
- 2021, Maj11 - 2
- 2021, Kwiecień3 - 2
- 2021, Marzec5 - 1
- 2021, Luty2 - 0
- 2020, Listopad3 - 0
- 2020, Październik2 - 0
- 2020, Wrzesień8 - 0
- 2020, Sierpień13 - 5
- 2020, Lipiec15 - 0
- 2020, Czerwiec14 - 0
- 2020, Maj15 - 0
- 2020, Kwiecień13 - 19
- 2020, Marzec7 - 6
- 2020, Luty4 - 0
- 2019, Październik2 - 0
- 2019, Wrzesień9 - 0
- 2019, Sierpień15 - 0
- 2019, Lipiec16 - 3
- 2019, Czerwiec11 - 10
- 2019, Maj11 - 4
- 2019, Kwiecień5 - 3
- 2019, Marzec7 - 13
- 2019, Luty1 - 0
- 2018, Listopad1 - 1
- 2018, Październik6 - 0
- 2018, Wrzesień10 - 10
- 2018, Sierpień7 - 0
- 2018, Lipiec7 - 2
- 2018, Czerwiec4 - 0
- 2018, Maj7 - 5
- 2018, Kwiecień5 - 0
- 2017, Grudzień1 - 0
- 2017, Wrzesień1 - 0
- 2017, Sierpień3 - 0
- 2017, Lipiec6 - 0
- 2017, Czerwiec4 - 10
- 2017, Maj8 - 0
- 2017, Kwiecień2 - 0
- 2017, Marzec2 - 0
- 2017, Styczeń1 - 0
- 2016, Październik1 - 4
- 2016, Wrzesień1 - 0
- 2016, Sierpień7 - 0
- 2016, Lipiec14 - 31
- 2016, Czerwiec5 - 4
- 2016, Maj5 - 6
- 2016, Kwiecień9 - 11
- 2016, Marzec6 - 6
- 2016, Luty3 - 2
- 2016, Styczeń1 - 2
- 2015, Grudzień1 - 0
- 2015, Listopad1 - 2
- 2015, Październik6 - 11
- 2015, Wrzesień7 - 0
- 2015, Sierpień14 - 18
- 2015, Lipiec11 - 3
- 2015, Czerwiec9 - 11
- 2015, Maj11 - 6
- 2015, Kwiecień4 - 0
- 2015, Marzec8 - 0
- 2015, Luty5 - 0
- 2015, Styczeń3 - 3
- 2014, Grudzień3 - 0
- 2014, Listopad7 - 3
- 2014, Październik7 - 2
- 2014, Wrzesień7 - 1
- 2014, Sierpień15 - 11
- 2014, Lipiec17 - 5
- 2014, Czerwiec16 - 8
- 2014, Maj9 - 5
- 2014, Kwiecień3 - 0
- 2014, Marzec1 - 0
- 2014, Luty2 - 0
- 2014, Styczeń1 - 0
- 2013, Listopad9 - 7
- 2013, Październik9 - 9
- 2013, Wrzesień12 - 11
- 2013, Sierpień17 - 34
- 2013, Lipiec19 - 23
- 2013, Czerwiec16 - 35
- DST 28.98km
- Czas 01:16
- VAVG 22.88km/h
- VMAX 47.43km/h
- Temperatura 25.0°C
- Kalorie 706kcal
- Podjazdy 135m
- Sprzęt Giant Roam 2 Disc
- Aktywność Jazda na rowerze
Spacerek z Dorotką
Niedziela, 22 maja 2016 · dodano: 22.05.2016 | Komentarze 0
Dziś pierwszy raz po powrocie z Liberca wskoczyłem na rower. Niestety kontuzja kolana okazała się poważniejsza niż myślałem. Dałem sobie tydzień na ustąpienie bólu. Wszystko było ok, ale po tygodniu mieliśmy zaplanowany start w Runmageddonie. I niestety tam ból powrócił. Cały tydzień smarowałem kolano maściami i dziś było już ok. Testowo wyskoczyliśmy sobie na małe, bezpieczne 30km. Niestety w połowie dystansu zacząłem lekko czuć kolano. Pojechaliśmy na plażę w Gołuchowie, chwilę tam posiedzieliśmy i wróciliśmy do domu. Pogoda świetna, trochę wieje wiatr, ale słońce grzeje bardzo mocno. Spokojnie wróciliśmy do domu, ale wiem, że jeszcze tydzień, albo dwa muszę odpocząć żeby kontuzja przeszła całkowicie. Na całe szczęście mamy początek sezonu, a nie chce stracić najlepszych letnich miesięcy, bo planów mam dużo.

Z Żonką na plaży © tomstar

Rowerki na plaży © tomstar

Dorotka i ja © tomstar

Widoczek © tomstar

Rowerki © tomstar
- DST 247.27km
- Czas 10:47
- VAVG 22.93km/h
- VMAX 52.56km/h
- Temperatura 25.0°C
- Kalorie 6102kcal
- Podjazdy 1781m
- Sprzęt Giant Roam 2 Disc
- Aktywność Jazda na rowerze
Liberec - dzień 3
Piątek, 6 maja 2016 · dodano: 07.05.2016 | Komentarze 4
Nadszedł czas na powrót. Wstajemy o 5 rano. Ubieramy się i robimy sobie śniadanie. Jak zwykle jajecznica z kiełbasą i kawa. Zawieszamy na rowerach sakwy i szykujemy się do drogi. Od rana bardzo zimno. Mimo, że ma być dzisiaj ponad 20 stopni, to rano w górach bardzo chłodno i mgliście. Zakładamy czapki, rękawice i wiatrówki. Przebijamy się przez poranne miasto i lecimy na trasę w stronę Jawora. Jedzie się źle, bo straszny ruch i dużo tirów. Bardzo szybko się rozbieramy, bo na podjazdach szybko się rozgrzewamy. Na całe szczęście najgorsze podjazdy mamy na początku. Trzeba dojechać do Jawora, a potem będzie już dobrze. Jedziemy trasą do Bolkowa, zatrzymujemy się żeby zrobić zapasy na drogę i odbijamy na Jawor. Bardzo dobrze, bo ruch był za duży. Teraz się uspokaja i lecimy już bez przeszkód. Pogoda jest genialna, robi się coraz cieplej i przede wszystkim bez wiatru. Rafał walczy ze swoimi kolanami, nafaszerował się przeciwbólami, maściami i założył ściągacze, ale kolanka dają mu się we znaki. W Jaworze zastanawiamy się czy nie pojechać inną trasa przez Legnicę i Rawicz, bo mapa pokazuje o 30km mniej, ale nie chcemy ryzykować, bo cała droga trasą krajową i musielibyśmy przebijać się przez dwa duże miasta w sam środek dnia. Jedziemy więc tak samo jak w poprzednią stronę. Zmieniamy tylko odrobinę trasę w jednym miejscu żeby ominąć straszne dziury i kostkę. Potem już dalej na Wołów. Zatrzymujemy się znowu w Lubiążu na pauzę. Niestety kolana Rafała nie chcą współpracować i coraz bardziej bolą. Przejeżdżamy jeszcze kilka kilometrów i na jednym z podjazdów wysiadają już na amen. Rafał stwierdza, że dalsza jazda nie ma sensu, bo nabawi się jeszcze poważnej kontuzji i będzie źle. Nie chce nas także spowalniać i każe nam jechać dalej. Ma zaklepany transport, więc ktoś po niego przyjedzie, ale mimo wszystko ciężko zostawiać przyjaciela na trasie. Chwilę się naradzamy i z bólem serca podejmujemy kolejną męską decyzję. Jedziemy we trójkę dalej, a Rafał spokojnie spacerkiem dojdzie sobie do Wołowa. Transport już po niego jedzie. Mnie kolano także boli jednak nie na tyle mocno żeby przeszkadzało w jeździe, a ból się nie pogłębia, więc jest dobrze. Dojeżdżamy do Wołowa. Standardowa kiełbasa i kawa na stacji oraz zapas energetyków. Wyznaczamy sobie inną drogę do domu. Nie pojedziemy na Milicz, tylko kilka kilometrów przed nim odbijemy na Jutrosin, a do domu wrócimy przez Koźmin. Teraz lecimy już bez przygód, pogoda jest super, nastroje dopisują. Jedziemy na Żmigród, potem w stronę Milicza i odbijamy na wspomniany Jutrosin. Cały czas jesteśmy w kontakcie telefonicznym z Rafałem, który mija nas samochodem na kilka kilometrów przez Sułowem. Wiemy, że bezpiecznie jedzie już do domu. Zmęczenie daje się we znaki, kilometry robią swoje, krótkie noce i zmęczone mięśnie, ale jedziemy. Każdy myśli już o domu. Planujemy być na 22 w Pleszewie. Robimy kolejne pauzy w Jutrosinie, potem chwile przed Koźminem, w Koźminie na kawie i w Dobrzycy. Gdy zaszło słońce zrobiło się chłodno, więc ubieramy się w wiatrówki i zapalamy lampki. Do domu coraz bliżej. Gdy dojeżdżamy do Pleszewa robimy jeszcze pamiątkowa fotkę przy tablicy i każdy leci już do domu. Przy szpitalu żegnamy się z Miłoszem, a na Sienkiewicza z Adamem. O 22:10 jestem w domu. Jestem wykończony, a kolano boli. Chociaż jestem pod wrażeniem ile te nasze nogi wytrzymały na tym wyjeździe. Łącznie zrobiłem 650km przez 3 dni. W tym ponad 7000 metrów podjazdów. Ale najważniejsze, że się udało. O własnych siłach dojechaliśmy w góry, pokonaliśmy je i wróciliśmy pedałując do domu. Wielkie gratulacje dla chłopaków i szacunek za podjęcie wyzwania, bez Was na pewno bym tego nie zrobił. Jesteście wielcy!

Wschód słońca na Jelenią © tomstar

Wschód słońca nad Jelenią Górą © tomstar

Rowery gotowe do drogi © tomstar

Rowery w świetle wschodzącego słońca © tomstar

Gotowi do powrotu © tomstar

Po pierwszym podjeździe, widok na Jelenią © tomstar

Żegnamy się z Jelenią Górą © tomstar

Trasa na Jawor, chłopaki w pędzie © tomstar

Widok w stronę Lubiąża © tomstar

Na widoczku © tomstar

Opactwo cystersów © tomstar

Przed opactwem w Lubiążu © tomstar

Widoczek za Wołowem © tomstar

Chłopaki © tomstar

Na pauzie na Żmigrodem © tomstar

Na pauzie © tomstar

Przed Jutrosinem © tomstar

Za Jutrosinem © tomstar

Selfik musi być © tomstar

Zachód słońca przed Koźminem © tomstar

Miłosz w jeździe © tomstar

I wszyscy razem © tomstar

Jesteśmy w domu © tomstar
Kategoria LIBEREC 2016|, POWYŻEJ 200KM|, Z BAKĄ|, Z MIŁOSZEM|, WYPRAWY|
- DST 135.29km
- Czas 06:25
- VAVG 21.08km/h
- VMAX 54.93km/h
- Temperatura 20.0°C
- Kalorie 3128kcal
- Podjazdy 3324m
- Sprzęt Giant Roam 2 Disc
- Aktywność Jazda na rowerze
Liberec - dzień 2
Czwartek, 5 maja 2016 · dodano: 07.05.2016 | Komentarze 2
Plan na dziś - zdobyć Liberec. Mieliśmy wstać o 5 rano i o 6 wyruszyć, ale wiedzieliśmy, że po wczorajszym dniu będzie to raczej niemożliwe. Wstaliśmy spokojnie o 6 rano. Powoli się ogarnęliśmy, zrobiliśmy sobie jajecznicę z kiełbasą i kawę, a potem poszliśmy wyczyścić rowery. Sakwy mieliśmy w pokoju, więc dziś powinno się jechać lżej. Po wczorajszym dniu były strasznie ubłocone. Trzeba było wyczyścić ramy, przetrzeć łańcuchy i wszystko porządnie nasmarować. Gdy rowerki gotowe poszliśmy się uszykować. Na całe szczęście dziś ma nie padać. Od rana jeszcze chłodno i chmury, ale pogoda jest bardzo przyjemna. Bierzemy wiatrówki, batony i wodę. Wyjeżdżamy dopiero chwilę po 8. Kierujemy się w stronę Szklarskiej Poręby i dalej do granicy państwa. I od razu zaczynają się podjazdy. Byliśmy na to przygotowani, jednak mimo wszystko, dla nas rowerzystów nizinnych, takie góry to wielkie wyzwanie. Chyba nic nie było w stanie nas przygotować na taką wspinaczkę. Wysiłek rekompensują nam przecudowne widoki. Piękne lasy, potoki i skały. Jedziemy bardzo powoli, ale do przodu. Często się zatrzymujemy żeby zrobić zdjęcia i przy okazji chwilę odpocząć. Dojeżdżamy do Szklarskiej, odpoczywamy chwilę dłużej i wspinamy się dalej. Bardzo, bardzo powoli dokulaliśmy się do granicy. Podjazd od hotelu do tego miejsca miał 20km! Cały czas się wspinaliśmy. Jechaliśmy pod górę nieustannie przez 20km. Szok. Na granicy dopiero widzimy, że droga prowadzi w dół. Oczywiście tutaj się zatrzymujemy żeby uwiecznić chwilę przekroczenia rowerami granicy. Pstrykamy fotki pod polską i czeską tablicą. Wsiadamy na rowery i dzida w dół. Zjazd jest rewelacyjny. Na liczniku od razu prędkość 50-60km/h. Jednak trzeba uważać, bo ruch duży i co chwila zdradzieckie zakręty. Palce cały czas w gotowości na hamulcach. Tym bardzo długim zjazdem dojeżdżamy praktycznie do samego Harrachova. Zatrzymujemy się przy potoku i wysokim moście, robimy fotę i jedziemy dalej. Zaczyna się kolejny duży podjazd. Może nie jest taki długi ale o wiele bardziej stromy. Niestety w połowie Miłosz stwierdza, że jest już wykończony. Ledwo co wjeżdżamy na szczyt. Tutaj robimy naradę. Niestety Miłosz stwierdza, że do Liberca nie dojedzie. Mamy przed sobą jeszcze 40km, ale oczywiście trzeba jeszcze wrócić. Męska decyzja. Wojtek postanawia wrócić z Miłoszem do Harrachova, odpocząć tam, pozwiedzać i wrócić do domu. Zdrowy rozsądek zwycięża, bo zmęczenie i możliwość złapania poważniej kontuzji może zniszczyć plany i skomplikować powrót. Ja z Baką jedziemy dalej. Żegnamy się i ruszamy. Duży podjazd okazał się ostatnim takim w drodze do Liberca. Mamy piękną serpentynę na dół aż do samego Jablonca, a potem tylko spokojne, krótkie podjazdy. W Jabloncu robimy zakupy na stacji. Mimo bariery językowej spokojnie się dogadujemy. Czesi są bardzo mili i serdeczni. Po drodze mijamy wielu rowerzystów, którzy nas pozdrawiają czeskim "Ahoj". Ruszamy, omijamy główną drogę i bokiem kierujemy się na Liberec. Dojeżdżamy do niego zaskakująco szybko, bo aż zdziwiliśmy się gdy minęliśmy tablicę miasta. Zatrzymaliśmy się i zawróciliśmy żeby zrobić sobie zdjęcie. Teraz zaczyna się ruchliwe miasto, światła, tramwaje i auta. Jedziemy prosto, główną drogą i kierujemy się po znakach do centrum. Trochę kluczymy po Libercu i gdy już stwierdzamy, że zrobimy sobie zdjęcie byle gdzie i wracamy, trafiamy na starówkę. Wjeżdżamy na przepiękny rynek. Pogoda zrobiła nam się w międzyczasie świetna, jest ciepło i słonecznie. Siadamy przy fontannie na rynku i odpoczywamy. Miasto jest piękne, bardzo ładny ratusz i fontanna. Zrobiliśmy kilka fotek i jeszcze chwilę posiedzieliśmy. Byłem w fantastycznym nastroju. Mimo świadomości trudnego powrotu rozpierała mnie duma, że w końcu udało mi się osiągnąć cel i siedzę na rynku w Libercu. Nie ma co, na zegarku 14, więc czas wracać. Sam wyjazd z miasta i droga do Jablonca jest w miarę łatwa, jedzie się dobrze, a podjazdy nie są takie straszne. W pewnym momencie mamy jeszcze bardzo szybki i długi zjazd. Przez chwilę zaczyna nawet padać, ale to tylko mały deszczyk, może 5 minut i za chwilę znowu wychodzi słońce. Teraz się zaczyna. Pierwszy z dwóch najgorszych podjazdów. Wspinamy się bardzo powoli. Ten podjazd musimy brać na dwa razy, bo brakuje nam w pewnych momentach sił. Gdy dojeżdżamy na górę padamy z sił. Jesteśmy w miejscu, w którym rozstaliśmy się z chłopakami. Ale nie robimy pauzy, bo wiemy, że teraz czeka nas długi zjazd i odpoczniemy na rowerach. Lecimy znowu ponad 50km/h. Szybko zjeżdżamy na dół i rozpoczynamy drugi, duży podjazd. Jesteśmy już zmęczeni, ale w głowie cały czas mamy świadomość, że w nagrodę do domu poprowadzi nas 20km zjazdu. Wspinamy się do granicy i ruszamy w dół. Hamulce się gotują, bo cały czas lekko hamuję, żeby za bardzo się nie rozpędzić, bo na każdym zakręcie można wylecieć z drogi. W połowie zatrzymujemy się na chwilę w Szklarskiej, żeby kupić pamiątki i lecimy dalej. Mamy fantastyczny czas, bo o 17:30 jesteśmy już w domu. Nie spodziewałem się, że tak dobrze nam pójdzie. Tym bardziej, że poprzedni dzień dał nam mocno w kość. Trochę zaczęło boleć mnie kolano, ale nie na tyle, żeby się tym niepokoić. Chłopaki są już na miejscu, wykąpani i po zakupach. Zwiedzili sobie Harrachov, wodospady, skocznię i kupili Krecika. Do kolacji mamy jeszcze dwie godziny, więc spokojnie się kapiemy, pijemy kawę i odpoczywamy. Po kolacji pakujemy się i szykujemy, bo o 6 rano chcemy wyjechać w drogę powrotną do domu.

Na starcie przed hotelem © tomstar

Na podjeżdzie przy potoku © tomstar

Górski potok © tomstar

Giant w górach © tomstar

Skały © tomstar

W Szklarskiej Porębie © tomstar

Szklarska Poręba © tomstar

Szklarska Poręba © tomstar

Na kolejnej przerwie © tomstar

Podjazd © tomstar

Granica Polski © tomstar

Granica Czech © tomstar

Most po zjeździe przed Harrachovem © tomstar

Przed Harrachovem © tomstar

Na stacji w Jabloncu © tomstar

Panorama Liberca © tomstar

Przy tablicy Liberec © tomstar

Przy tablicy Liberec z Baką © tomstar

Na rynku w Libercu © tomstar

Ratusz w Libercu © tomstar

Przed fontanną w Libercu © tomstar

Giant w Libercu © tomstar

Morderczy podjazd © tomstar

Widok na serpentynę © tomstar

Piękne widoki za Jabloncem © tomstar

Za Jabloncem © tomstar

W hotelu, widok z okna © tomstar
Kategoria LIBEREC 2016|, POWYŻEJ 100KM|, Z BAKĄ|, WYPRAWY|, Z MIŁOSZEM|
- DST 268.08km
- Czas 12:02
- VAVG 22.28km/h
- VMAX 56.49km/h
- Temperatura 5.0°C
- Kalorie 5534kcal
- Podjazdy 2464m
- Sprzęt Giant Roam 2 Disc
- Aktywność Jazda na rowerze
Liberec - dzień 1
Środa, 4 maja 2016 · dodano: 07.05.2016 | Komentarze 0
Na dużą wyprawę rowerem za granicę szykowałem się od dawna. Były różne plany. Myślałem o Berlinie lub ewentualnie o Czechach. Już w zeszłym roku przymierzałem się do takiego dystansu, ale niestety jakoś nie wypaliło. Na całe szczęście w tym roku już nic nie stało na przeszkodzie. W dodatku na wyjazd chętni byli także Adam, Miłosz i Rafał. Plan był na trzy dni. Mieliśmy dojechać do Jeleniej Góry, drugiego dnia pojechać do Liberca i wrócić, a trzeciego dnia wrócić do domu. Załatwiłem nocleg w Jeleniej Górze i wszystko zaklepałem. Kupiliśmy sobie sakwy i wszystko co potrzebne na wyjazd. Nie pozostało nam nic innego jak pojechać. Cały długi weekend było bardzo ładnie i niestety na dzień wyjazdu pogoda miała się popsuć, a my mieliśmy jechać w deszczu. Ale oczywiście nie odpuszczamy. Spotykamy się we środę na rynku o godzinie 5. Przyjeżdża jeszcze Gajor i Mareczek żeby nas pożegnać. Jeszcze nie pada, ale niebo zasłane ciemnymi chmurami. Robimy sobie zdjęcia, żegnamy się z chłopakami i jedziemy. Od razu zaczyna kropić. Na całe szczęście wszystkie rzeczy w sakwach popakowane w torby, a same sakwy zasłonięte jeszcze przeciwdeszczówką. Jak zaczęło padać tak już nie przestało. Jedziemy powoli w stronę Krotoszyna. Tam od razu zatrzymujemy się na ciepłą kawę i hotdoga. Niestety w deszczu jedzie się bardzo źle, jesteśmy wyziębieni i nie mamy tyle mocy. Z Krotoszyna prowadzi nas Baka. Wyjeżdżamy bocznymi drogami w stronę stawów milickich, tak aby ominąć centrum miasta. Mamy tutaj bardzo ładne widoczki, choć na pewno byłyby ładniejsze gdyby świeciło słońce. Tutaj także robimy mała pauzę i jedziemy dalej, bocznymi drogami w stronę Wołowa. Oczywiście cały czas pada. Buty mam mokrutkie, a nogi zmarznięte. Na całe szczęście mamy dobre drogi i one trochę pomagają. Zdarzają się chwilę, że się odrobinę przejaśnia i gdy już cieszymy się, że nie będzie padać za chwilę zaczyna znowu. Spokojnym tempem dojeżdżamy do Wołowa. Tutaj mamy przejechane już jakieś 140km. Na stacji znowu odpoczywamy, jemy kiełbasę i pijemy kawę. Połowa drogi za nami. Teraz z każdym kilometrem będziemy mieli bliżej. Jedziemy przez Lubiąż gdzie jest bardzo ładnie położone opactwo cystersów. Tam też się na chwilę zatrzymujemy. Od pewnego czasu Rafał walczy także z kontuzją kolana, która zaczęła mu się odnawiać. Zapobiegawczo ma ściągacze i stara się oszczędzać nogi. Docieramy teraz do małych miejscowości przez które musimy przejechać aby ominąć trasę. Niestety drogi tutaj są fatalne, same dziury w wielu przypadkach kostka brukowa. Miasteczka straszne, brudne, puste i smutne. Jakoś się przez to wszystko przebijamy, przejeżdżamy nad A4 i jedziemy na Jawor. W Jaworze odpoczynek na stacji. Tutaj troszkę się dobijamy, bo wychodzi, że do Jeleniej mamy jeszcze ponad 60km. Gdy analizowaliśmy drogę na całości wychodziło nam około 250km, teraz wychodzi 270km. Nie wiemy czy to przez te boczne drogi i zakamarki, którymi jechaliśmy. W normalny dzień 60km to raczej malutki dystans, ale mając w nogach już 200 km i ciągły deszcz ta odległość wydaje się wiecznością. Na dodatek zaczynają się już góry. Przed nami mordercze podjazdy, których jest tutaj bardzo dużo. Wjeżdżamy bardzo powoli, mamy przecież na rowerach dodatkowe 40 kilogramów w sakwach. Plusem są tylko długie zjazdy, na których można odpocząć. O godzinie 20 mijamy tablicę Jelenie Góra, jednak do samego hotelu jeszcze daleko. Jedziemy przez miasto, dookoła robi się już ciemno. Znaleźliśmy jeszcze sklep, w którym kupiliśmy wszystko potrzebne na śniadanie. Do hotelu dokulaliśmy się o godzinie 21:45, cali mokrzy, zmarznięci i potwornie zmęczeni. Niestety państwo gospodarze strasznie niemili, ponieważ przyjechaliśmy później niż zapowiadaliśmy i bardzo późno musieli robić dla nas zamówioną kolację o czy nie zapomnieli powiedzieć i zwrócić nam nieładnie uwagę. No cóż... Zanim jeszcze poszliśmy na kolację wykapaliśmy się. Jak miło było założyć czyste i suche rzeczy. Chwilę jeszcze posiedzieliśmy i o 24 poszliśmy spać, bo jutro atak na Liberec.

Na starcie na rynku w Pleszewie © tomstar

Na stacji w Krotoszynie © tomstar

Przerwa na stawach milickich © tomstar

Widok na stawy © tomstar

Przerwa na pierwszych 100km © tomstar

Posiłek na pauzie © tomstar

Na stacji w Wołowie © tomstar

Opactwo cystersów w Lubiążu © tomstar

Widok na opactwo © tomstar

Ruiny fabryki w Malczycach © tomstar

W ponurych Malczycach © tomstar

Widok na A4 © tomstar

Pauza nad A4 © tomstar

Zaczynają się góry © tomstar

Pauza za Jaworem © tomstar

Jeden z pierwszych trudnych podjazdów © tomstar

Na hotelu po kolacji © tomstar
Kategoria LIBEREC 2016|, POWYŻEJ 200KM|, Z BAKĄ|, Z MIŁOSZEM|, WYPRAWY|
- DST 116.68km
- Teren 3.00km
- Czas 04:37
- VAVG 25.27km/h
- VMAX 40.22km/h
- Temperatura 12.0°C
- Kalorie 3089kcal
- Podjazdy 702m
- Sprzęt Giant Roam 2 Disc
- Aktywność Jazda na rowerze
Książ Wielkopolski z chłopakami
Niedziela, 1 maja 2016 · dodano: 01.05.2016 | Komentarze 0
Na dziś zaplanowaliśmy ostatni przed Libercem wyjazd. Planujemy zrobić 115km i przez kolejne dwa dni odpoczywać żeby być świeżym i gotowym na środę. Umawiamy się jak zawsze na 6 rano. Baka przyjeżdża po mnie i lecimy razem po Miłosza. Kierujemy się na Dobrzycę. Od rana trochę chłodno. Mamy założone wiatrówki getry. Na całe szczęście nie ma za mocnego wiatru. Z Dobrzycy jedziemy na Koźmin, tam mała pauza na rynku i dalej na Borek. W Borku słońce już ładnie świeci. Zatrzymujemy się na rynku, jemy batony i ściągamy wiatrówki. Jest już na prawdę przyjemnie, więc można jechać tylko w bluzach. Jedziemy kawałek przez las żeby wyjechać na ładna drogę na Książ. W Książu robimy dłuższą przerwę na stacji na kiełbasę i kawę. Teraz kierujemy się w stronę Klęki i Żerkowa. Niestety wiatr zaczął mocniej dmuchać i to jest prosto w twarz. Na całe szczęście w pogotowiu są lemondki. Spokojnym tempem dojeżdżamy do Żerkowa. Mała pauza na rynku i lecimy już prosto do domu. Jeszcze na chwilę zatrzymujemy się przed sklepem w Grabie i teraz prosto do domu. Wypad super, a teraz czas na zbieranie siły na wyprawę do Liberca. Jeszcze tylko dwa dni.

Mała pauza na rynku w Koźminie © tomstar

Pauza na rynku w Borku © tomstar

Leśna droga do Książa © tomstar

Rynek w Książu © tomstar

Przerwa na parówę na stacji w Książu © tomstar

Na rynku w Żerkowie © tomstar

Standardowo przed sklepem w Grabie © tomstar

Rowerek gotowy do podróży do Liberca © tomstar
Kategoria POWYŻEJ 100KM|, Z BAKĄ|, Z MIŁOSZEM|
- DST 51.62km
- Czas 02:02
- VAVG 25.39km/h
- VMAX 39.88km/h
- Temperatura 7.0°C
- Kalorie 1390kcal
- Podjazdy 199m
- Sprzęt Giant Roam 2 Disc
- Aktywność Jazda na rowerze
Nowa korba SLX - testy
Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 30.04.2016 | Komentarze 2
Lawina ruszyła. Po wymianie hamulców w zeszłym miesiącu, nie mogłem się powstrzymać przed wymianą korby. Stara strasznie mnie irytowała, była krzywa i łańcuch obcierał o wózek przerzutki. Dodatkowo w środę jedziemy do Liberca i chciałem aby rowerek był dobrze przygotowany. Dzięki kolegom z nowego sklepu rowerowego Force w Pleszewie szybko ściągnęliśmy korbę. A sama wymiana to już tylko formalność i w ciągu kilku godzin była założona. Dziś miałem nigdzie nie jechać, ale w zaistniałej sytuacji musiałem wyskoczyć na testy. Zrobiłem małe kółeczko 50km, bo popołudniu jadę jeszcze na turniej kosza, więc nie chciałem przesadzać. Pierwsze wrażenie - korba jest rzeczywiście sztywniejsza. Przy stawaniu na pedałach i wspinaczce w ogóle się nie krzywi i czuć na SPDekach jak mocno się trzyma. No i oczywiście nic nie obciera, łańcuch dobrze leży i już nie trze o wózek. Po za tym w sklepie powiedzieli mi, że gdy rozkręcili stary suport wyleciała z niego woda i był cały zardzewiały. Więc to był chyba ostatni dzwonek na wymianę. Cieszę się, że to zrobiłem mimo, że nie było to tanie. Jutro jeszcze małe przetarcie na 100km z chłopakami, a w środę lecimy już na Liberec. Dziś też muszę uzbroić rower do wyprawy w bagażnik i błotniki, bo ma trochę padać.

Nowa korba SLX © tomstar

Wschód słońca za Pleszewem © tomstar

Piękna korba SLX © tomstar

W Koźmińcu przed opuszczonym domem © tomstar

Panorama w Ligocie © tomstar
Kategoria |50-100KM|, SAMOTNIE|
- DST 64.72km
- Teren 50.00km
- Czas 04:01
- VAVG 16.11km/h
- VMAX 50.48km/h
- Temperatura 15.0°C
- Kalorie 1360kcal
- Podjazdy 917m
- Sprzęt Batavus 1.1
- Aktywność Jazda na rowerze
Bike Orient - Góry Świętokrzyskie - Strawczyn
Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 24.04.2016 | Komentarze 5
W końcu nadszedł czas aby wyruszyć w pierwszy w tym roku Bike Orient. Organizatorzy zabierają nas dość daleko od domu, bo aż 250km za Piotrków Trybunalski, w okolice Kielc. Dokładnie bazą rajdu jest piękna miejscowość Strawczyn. Ze względu na to, że mamy tak daleko postanowiliśmy pojechać już w piątek po pracy, spokojnie wyspać się i rano wypoczęci wystartować.
Gotowi do wyjazdu © tomstar
Rowery gotowe były już w czwartek, żeby w piątek po pracy szybko wyruszyć. Jedziemy około 18, lecimy jeszcze po Wojtka do Grodziska, pakujemy jego rower i ruszamy w trasę. Pogoda rewelacyjna, jedzie się super, jest słonecznie i ciepło. Po drodze zatrzymujemy się tylko na małą kawę.

Jedziemy, ekipa w aucie © tomstar

Przerwa na kawę na stacji przed Piotrkowem Trybunalskim © tomstar
Do Strawczyna wjeżdżamy około godziny 22. Mimo tego, że jest już ciemno trafiamy na piękne widoki. Wjeżdżamy od strony miejscowości Mniów przez dość duże wzniesienie, z którego rozciąga się piękna nocna panorama. Zatrzymaliśmy się i zrobiliśmy zdjęcie, ale niestety nie wyszło. Dociera do nas także, że na pewno organizatorzy pogonią nas pod ten podjazd, który jest mega stromy i długi. Przejeżdżamy przez Strawczyn i jedziemy kawałek dalej do Korczyna, gdzie mamy nocleg. Dojeżdżamy, zabieramy rzeczy i idziemy do pokoju. Na miejscu jeszcze małe piwko, trochę posiedzieliśmy i o 12 idziemy spać.

Pokój w Czupurku © tomstar
Wstajemy o 6 rano. Szybkie mycie, pakowanie i idziemy na pyszne śniadanie podane przez gospodynie domu. Jeszcze mała kawka i jedziemy na start. W międzyczasie dzwoni do nas Mikołaj, że jest już na miejscu. Ze względu na napięty plan w piątek wyjeżdżał w nocy i razem z żoną był w Strawczynie o 7 rano. Już na nas czekają. Dojeżdżamy do bazy, meldujemy się w biurze, zabieramy pakiety startowe i zaczynamy się szykować.

Przygotowania do startu © tomstar
Trzeba przyznać, że ośrodek piękny. Duże boisko, basen, restauracje, jeziorko,plaża i to wszystko pośród malowniczych gór. Rewelacyjne miejsce. Ściągamy rowery, zakładamy chipy, numery. Bidony pełne, w plecakach jedzenie. Ubieramy się w koszulki i czekamy na start.

Już gotowi © tomstar

I jeszcze focia przy firmowym banerze © tomstar
O godzinie 9.55 zaczyna się odprawa. Dostajemy mapy i mamy chwilę na analizę i wyznaczenie trasy. Po chwili wyznaczamy 10 punktów, które trzeba zaliczyć na trasie mega. Zaczynamy od najgorszego podjazdu, potem górą robimy 6 punktów i jedziemy na dół żeby złapać jeszcze 4. Umówiliśmy się tak, że my lecimy w czwórkę na przód, a Mikołaj spokojnie razem z żoną. Po za tym dołącza do nas nasz stary druh Przemek, który towarzyszy nam już podczas trzeciego rajdu. Także my lecimy do przodu, a Mikołaj, Ada i Przemek za nami. Większość uczestników zaczęła od punktu numer 11. Podjazd do tego punktu jest rzeczywiście morderczy. Używaliśmy przerzutek, o których istnieniu w rowerze nawet nie wiedziałem. Dojeżdżamy na szczyt, podbijamy pierwszy punkt i ruszamy dalej.

Pierwszy punkt - Dno jaru © tomstar
Teraz jedziemy wzdłuż lasu nadal pod górę żeby z dobrej strony dojechać do kolejnego punktu. Mimo tego, że prawie same podjazdy jedzie się super. Teren piękny, a widoki zapierają dech w piersiach. Kolejny punkt to skraj zagajnika, kawałek od drogi w las. Zostawiamy rowery na drodze i na nogach idziemy w las. Podbijamy punkt i zawracamy w kierunku następnego.

Drugi punkt - Skraj zagajnika © tomstar
Teraz łapiemy czerwony szlak, który poprowadzi nas idealnie do kolejnego punktu. Jedziemy teraz szczytem i nie ma już takich mocnych podjazdów, chociaż chwilami trzeba prowadzić rower, bo ciężko byłoby podjechać na stromych i piaszczystych drogach. Trzeci punkt do platforma widokowa. Żeby tutaj dojechać mamy stromy zjazd po kamieniach. Można się tutaj nieźle rozpędzić, ale brak doświadczenia w takich zjazdach nie pomaga i praktycznie ręka cały czas na hamulcu. Bez problemu dojeżdżamy do punktu i podbijamy karty. Widok rewelacyjny, aparat nie oddaje tego co można zobaczyć.

Jedna z licznych wspinaczek © tomstar

Punkt widokowy na Starwczyn © tomstar

Na punkcie widokowym © tomstar

Trzeci punkt - Platforma widokowa © tomstar
Do czwartego punktu przez chwilę prowadzi nas jeszcze czerwony szlak, z którego jednak musimy zjechać i wbić się głębiej w las. Cały czas jedziemy w towarzystwie innych rowerzystów, dzięki temu jest troszkę łatwiej, a i wszyscy nawzajem pomagamy sobie w wyznaczaniu trasy. Czwarty punkt to źródło. Trafiamy więc na mały strumień i wzdłuż niego lecimy w stronę punktu. Zjeżdżamy z drogi i musimy przejść przez krzaki, ale za chwilę znajdujemy ścieżkę i łatwo trafiamy do celu.

Czwarty punkt - Źródło © tomstar
Do tego miejsca szło nam rewelacyjnie, ale dobra passa się skończyła.Trochę przekombinowaliśmy i niestety pobłądziliśmy. Nie chcieliśmy jak wszyscy wrócić do czerwonego szlaku tylko trochę krótszą drogą odbić i wjechać na drogę asfaltową, po której łatwiej i szybciej będzie się jechać. Niestety trochę pomyliliśmy drogi, których w rzeczywistości było więcej niż na mapie i zapędziliśmy się za daleko. Dwie próby znalezienia drogi skończyły się ślepymi zaułkami zakończonymi mokradłami. W końcu zdecydowaliśmy się przez nie przebić. W odległości niespełna 200 metrów widzimy już drogę, więc nie ma co szukać dalej tylko walimy przez wodę w stronę asfaltu. Nogi zapadają się w wodzie prawie pod kolana. Ale w końcu trafiamy na drogę. Szkoda, bo straciliśmy tutaj około 30 minut. Ale jest już dobrze i jedziemy dalej. Teraz już łatwo trafiamy na następny punkt.

Piąty punkt - Wykrot © tomstar
Wyjeżdżamy z lasu i teraz do kolejnego punktu mamy już po asfalcie. Szybko dojeżdżamy do kolejnego lasu i szukamy punktu. Mała analiza drogi i małym kółeczkiem dojeżdżamy do flagi. Spotykamy tutaj Mikołaja z ekipą. Mała wymiana doświadczeń z drogi i jedziemy dalej. Z tego wszystkiego zapomniałem zrobić tutaj zdjęcia. Dojeżdżamy do skrzyżowania i rozdzielamy się. Mikołaj z Adą i Przemkiem jadą w prawo do punktu numer 4, a my lecimy w lewo ponownie na asfalt i kierujemy się na punkt numer 10 - Brzeg rozlewiska. W tym miejscu dołączył do nas jeden kolega, który zgubił mapę i od jakiego czasu za nami jechał. Od teraz jedziemy razem. Tutaj trafiamy juz łatwo i szybko. Podbijamy karty i lecimy dalej.

Siódmy punkt - Brzeg rozlewiska © tomstar
Przelatujemy przez las i wpadamy na asfalt. Teraz piękna, prosta droga do kolejnego punktu, gdzie jest bufet. Mamy tutaj dużo podjazdów, ale na całe szczęście po asfalcie, więc fajnie się jedzie. Punkt schowany jest na terenie gospodarstwa agroturystycznego. Znajdujemy go i robimy małą przerwę. Muszę przyznać, że uraczyłem się plackiem, który był przepyszny. Odpoczywamy dłuższą chwilę, uzupełniamy napoje i ruszamy dalej.

Ósmy punkt - Bufet © tomstar
Do następnego miejsca mamy bardzo łatwą drogę. Jedziemy asfaltem, a potem zielonym szlakiem do podstawy skały. Jednak w pewnym momencie orientujemy się, że z tej strony nie dojedziemy. Inni rowerzyści wracają drogą asfaltową. Także zmieniamy plany i próbujemy dostać się do punktu od drugiej strony. Bardzo dobrze zrobiliśmy, bo nie dość, że nie weszlibyśmy na skały, to na dodatek straszne krzaki i trzeba zostawić daleko rowery i iść na nogach. Wiele ekip chwile tutaj błądziło w poszukiwaniu flagi.

Dziewiąty punkt - Podstawa skały © tomstar

Skały na punkcie © tomstar
Ok, teraz już ostatni punkt. Powinno być łatwo. Mamy cały czas asfalt i możemy szybko polecieć dalej. Duży kawałek drogi mamy przez pobliskie miejscowości. Odbijamy trochę w teren, odmierzamy odpowiednią odległość na mapie żeby nie powtórzyć błędu i nie zapędzić się za daleko i szybko znajdujemy punkt. Musieliśmy się rozłączyć na jednym skrzyżowaniu, żeby szybko znaleźć właściwą drogę, ale bez problemu trafiamy na miejsce. Odbijamy karty i wracamy do domu. Jeszcze mała przerwa przed startem, bo koledze, który z nami jechał przebiła się opona. Na całe szczęście miał shota do zalepienia opony, pomagamy mu i jedziemy dalej.

Dziesiąty punkt - Skraj lasu © tomstar

Mamy wszystkie punkty © tomstar
Gdy wpadamy na drogę do Strawczyna rozpędzamy się prawie pod 40km/h. Mamy piękną trasę z górki i można nieźle pojechać. Na metę wpadamy około 15.30. Zostawiamy karty startowe, dostajemy od razu zimne piwo do ręki i na boku odpoczywamy. Trasa zaliczona, wszystkie punkty zaliczone. Gdyby nie to małe zamieszanie, na którym straciliśmy trochę czasu, byłby nasz własny rekord, ale i tak jest super. Przyprowadziłem auto na parking i zaczynamy się szykować do powrotu, ładujemy rowery na dach i idziemy się wykąpać.

Na mecie © tomstar

Szykowanie do domu © tomstar
Oczywiście gospodarze uraczyli nas pysznym obiadem oraz ogniskiem z kiełbasą. Zjedliśmy kotleta z ziemniakami i poszliśmy upiec sobie kiełbasy.

Pyszny obiadek © tomstar

I kiełbasa z ogniska © tomstar
Teraz czekamy na wyniki. W międzyczasie wraca Mikołaj z Adą i Przemkiem. Także zaliczyli 10 punktów. Wyznaczyli całkowicie inną trasę, ale też bardzo ładnie im poszło i byli za nami około godziny. W biurze zawodów pojawiła się wstępna lista z wynikami. Poszliśmy zobaczyć jak nam poszło. Ku naszemu zdziwieniu zajęliśmy miejsca od 32 do 35. Świetny wynik, a w głowie mamy jeszcze, że gdyby nie to 30 minut mogłoby być o kilkanaście pozycji lepiej. Także na prawdę świetny wynik. Robimy sobie jeszcze kawę i idziemy na plac na ogłoszenie zwycięzców.

Lista wyników © tomstar
Na ogłoszeniu wyników rozlosowano jeszcze ufundowane przez nas nagrody, rozdano nasze misiaki dzieciom i na koniec zrobiliśmy pamiątkową fotę. Teraz już tylko powrót do domu.

Banerek firmowy © tomstar

Pożegnalna fota © tomstar
Impreza świetna, organizacja perfekcyjna. Tereny na prawdę genialne i po raz kolejny jesteśmy zachwyceni tą formą aktywności rowerowej. Już nie możemy doczekać się kolejnego rajdu w Sulejowie pod koniec Czerwca.
Kategoria |50-100KM|, BIKEORIENT|, Z MIŁOSZEM|
- DST 104.75km
- Czas 03:54
- VAVG 26.86km/h
- VMAX 46.42km/h
- Temperatura 10.0°C
- Kalorie 2969kcal
- Podjazdy 461m
- Sprzęt Giant Roam 2 Disc
- Aktywność Jazda na rowerze
10 000 km Gianta
Niedziela, 17 kwietnia 2016 · dodano: 17.04.2016 | Komentarze 0
Na dziś szykuje się powtórka. Wczoraj jechałem sam, a na dziś chętny na wyjazd jest Baka i Miłosz. Analizujemy pogodę, która co chwila się zmienia, jedni mówią, że będzie cały czas padać, drudzy, że popołudniu, a trzecia prognoza, że padać nie będzie w ogóle. W końcu godzina 22 i ostatnia analiza. Meteo.pl mówi, że od rana spokój, tak więc jedziemy. Robimy oczywiście 100km. Spotykam się z Baką na rynku i jedziemy po Miłosza. Kierujemy się na Dobrzycę, potem Koźmin i Borek. Za Dobrzycą zaczyna lekko kropić, ale praktycznie prawie niezauważalnie. Jedzie się bardzo dobrze choć troszkę chłodno. Gdy wylatujemy z Koźmina kładziemy się na lemondki i do samego Borku pocinamy ze średnią ponad 30km/h. Droga jest świetna, dużo zjazdów, więc można szybko jechać. Na rynku w Borku robimy małą przerwę i cofamy się w stronę Jarocina. Tutaj spokojnie, bez szaleństw. Cisza i spokój, nie dość, że wcześnie, niedziela to jeszcze pogoda nie dla spacerowiczów. Dojeżdżamy tak do Jarocina, jedziemy na stację na kawę i parówę. Potem musimy się znowu odrobinę cofnąć żeby wykręcić na Grab. I tutaj ponownie można popędzić. Świetna droga i na licznikach prędkość około 35km/h. Pogoda się polepsza, nie pada, jest sucho i o wiele cieplej. W Grabie mała pauza i znowu strzała do domu. Mimo lekkiego zmęczenia wyjazd świetny. No i mój Giant nabił dziś 10 000 km przez półtora roku.

Wschód słońca za Dobrzycą © tomstar

Mała przerwa w parku w Koźminie © tomstar

Na rynku w Borku © tomstar

Rowery na stacji w Jarocinie © tomstar

Mała przerwa w Grabie © tomstar
Kategoria POWYŻEJ 100KM|, Z BAKĄ|, Z MIŁOSZEM|
- DST 134.13km
- Czas 05:02
- VAVG 26.65km/h
- VMAX 52.22km/h
- Temperatura 13.0°C
- Kalorie 3760kcal
- Podjazdy 815m
- Sprzęt Giant Roam 2 Disc
- Aktywność Jazda na rowerze
Antonin
Sobota, 16 kwietnia 2016 · dodano: 16.04.2016 | Komentarze 0
Pogoda na dziś nie była ciekawa. Miało wiać i padać, ale na całe szczęście dopiero po 13. Od rana w miarę spokojnie, ale chłodno. Przyznam się szczerze, że nie chciało mi się wstawać, ale wczoraj wieczorem powiedziałem, że jadę bez względu na pogodę. Wstaję o 5 rano. Ciuchy mam uszykowane, jem małe śniadanie i pije kawę. Pogoda jest ok. Można jechać. Na dziś plan na 130km, chcę jechać do Antonina. Lekko wieje wiaterek, ale za to będę miał go w plecy jak będę wracać. Na początku troszkę topornie i w miarę wolno, ale zaczynam się rozbudzać i łapać energię. Jedzie się dobrze. Dojeżdżam do Raszkowa, robię małą przerwę i potem odbijam na Odolanów. Tam zatrzymuję się też na chwilę żeby coś zjeść. Dalej lecę bokami na Antonin. Kiedyś już tą trasą jechałem i przysiągłem sobie, że jak znowu tędy pojadę muszę coś zrobić. W miejscowości Czarnylas znalazłem najkrótszą na świecie ścieżkę rowerową. Musiałem zrobić zdjęcia. Przez całą miejscowość, około 3km ciągnie się piękny, nowy chodnik, ale nie wiadomo dlaczego tylko na małym odcinku jest ścieżka rowerowa. Dokładnie w środku miejscowości, na odcinku około 20 metrów stoją znaki początek i koniec ścieżki rowerowej. Nigdzie indziej nie znalazłem znaków, które mówiłyby o tym, że ta ścieżka wiedzie gdzieś dalej. Wygląda to komicznie. Tylko pogratulować. Jadę dalej. Dojeżdżam do Antonina. Tutaj robię dłuższą przerwę. Wyszło słońce i zrobiło się na prawdę ciepło. Ściągam wiatrówkę, komin, długie rękawiczki i czapkę. Teraz jedzie się o wiele przyjemniej. Odbijam w bok na Mikstat i jadę przez piękne lasy, cisza, spokój i cieple słońce. Z Mikstatu mam świetną drogę. Już tutaj byłem i przygotowałem się na świetny zjazd. Praktycznie do samego Ostrowa jest z górki. Pierwsze kilka kilometrów jadąc na lemondce na liczniku mam około 50km/h, potem średnia utrzymuje się na około 40km/h. Przebijam się przez Ostrów i robię pauzę na piaskach. Teraz mam z wiatrem i jedzie się dobrze. Odbijam bokami z powrotem w kierunku Raszkowa i dalej prosto do domu. Jestem troszkę zmęczony, ale nie żałuję ani sekundy, wyjazd rewelacyjny i pluł bym sobie w brodę gdybym nie pojechał.

Wschód słońca za Pleszewem © tomstar

Pauza na rynku w Raszkowie i wschodzące słońce © tomstar

Pauza w Odolanowie © tomstar

Najkrótsza ścieżka rowerowa na świecie © tomstar

Pauza w Antoninie © tomstar

Jezioro w Antoninie © tomstar

Nad jeziorem w Antoninie © tomstar

Plecak z naszywkami © tomstar

Piękna ścieżka rowerowa w Mikstacie © tomstar

Widoczek w Mikstacie © tomstar

W Ostrowie na Piaskach © tomstar

Ostatnia pauza przed Bronowem © tomstar
Kategoria POWYŻEJ 100KM|, SAMOTNIE|
- DST 41.05km
- Czas 01:37
- VAVG 25.39km/h
- VMAX 49.92km/h
- Temperatura 10.0°C
- Kalorie 1083kcal
- Podjazdy 129m
- Sprzęt Giant Roam 2 Disc
- Aktywność Jazda na rowerze
Szybka wieczorna czterdziestka
Poniedziałek, 11 kwietnia 2016 · dodano: 11.04.2016 | Komentarze 0
Dziś nie miałem nigdzie jechać. Wczoraj padało, więc rowerek wypadł z planu, ale za to pobiegłem na 7km. Dziś miałem odpocząć i tylko trochę poćwiczyć. Na wyjazd namówił mnie jednak Miłosz. Umówiliśmy się na 21, dołączył jeszcze Gajor. Jedziemy standardem na Czermin, Kotlin i Dobrzycę. Jest ciepło i przyjemnie, nie ma w ogóle wiatru i jedzie się super. Robimy tylko dwie małe pauzy żeby zrobić szybkie zdjęcie. Świetny wypad mimo późnej pory.

Mała pauza na zdjęcie w Kotlinie © tomstar

Druga pauza w Dobrzycy © tomstar
Kategoria DO 50KM|, Z MIŁOSZEM|







